Companions
Tereny => Starożytne Ruiny => Wątek zaczęty przez: Dhiren w Lipiec 24, 2013, 13:36:07
-
(https://encrypted-tbn0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSnz_8T_Xl5D3cGEwBx5JwPkYKrxu4niUTsrkeFZMj8Bk9W4Yp7)
-
Weszłam obrażona. Rozglądnęłam się.
-Nie zniosę tego jeśli ma być tak zawsze-warknęłam. Usiadłam w jakiejś dziurze w ziemi.
-
Weszłam z dziury. Rozglądnęłam się. Westchnęłam i wyszłam.
-
Weszłam. Usiadłam gdzieś pod murem słuchając muzyki. Zamknęłam oczy.
-
Siedziałam tak całą noc. Zaciśnięte pięści, lecące łzy. Nie spałam. Otworzyłam oczy. Zamieniłam se rękę w łapę tygrysa i przeciągnęłam nią po ręce. Rany były dość długie. Sączyła się z nich krew...
-
Miałam całą rękę jak i spodnie we krwi. Słuchałam muzyki. Przeciągnęłam jeszcze raz sb po ranie pazurami.
-
Wstałam i wybiegłam.
-
Weszłam. Nuciłam wciąż tą piosenkę. Chodziłam po kamieniach.
-
Wszedłem zamyślony. Usiadłem na jakimś kamieniu patrząc w niebo.
-
-Samotność mimo pełnego serca.
Samotność mimo powszechnego szczęścia.
Samotność – noce w osobnych miejscach
Samotność, gdy patrzymy w inne nieba-zanuciłam
-
Skrzyżowałem nogi.
-
Szłam tak kawałek. W końcu wpadłam w dziurę i kamienie przycięły mi nogę. Wyklnęłam po nosem. Próbowałam ją wyciągnąć.
-
Rozejrzałem się pod wpływem hałasu.
-
Usiadłam na kamieniu obok. Zawiał wiatr dość mocny.
-Te cegły długo nie wytrzymają- mruknełam pod nosem.
-
Wiatr zawiał znów. Tym razem mocniej. Cegły niebezpiecznie się zabujały. Zaskrzypiało i zgrzytneło i kilka cegieł spadło obok mnie. Zaczęłam nerwowo próbować wyciągnąć nogę.
-
________________________
idę się kompać z/w
-
Nerwowo próbowałam wyciągnąć nogę.
_________________________________________
jj A ty Ren gdzie jesteś?!
-
Wstałem podchodząc do Arii.
Sroka ale net mi odłączyli >.<"
-
Następne cegły pospadały. Wciąż próbowałam wyciągnąć nogę.
__________________
łoki
-
Westchnąłem wyciągając Arię.
-Już?-spytałem stawiając ją na ziemi.
-
Odepchnęłam go a cegły się posypały.
-
Uniosłem brwi.
Na kogo się posypały? ;D
-
Wygrzebałam się ledwo spod tych cegieł. Miałam raną na nodze.
-Nic Ci nie jest?
____________________
No na mnie V_V
-
-Mnie nic-wygrzebałem ją z tych cegieł.
-
Uśmiechnęłam się i odeszłam kawałek i usiadłam na jakiejś trawie.
-
Usiadłem obok.
-
Zaczęłam trzepać się z resztek cegieł i całego piachu i dymu.
-
Spojrzałem na nią zamyślony niemal nieobecny.
-
______________
Sorka obieralam ziemniaki
-
-Cieszę się, że jesteśmy przyjaciółmi-powiedziałam tak znikąd
-
Uśmiechnąłem się lekko.
-Ja też.-powiedziałem cicho.
-
Popatrzyłam na ruiny. Teraz to już do końca ruiny. Westchnęłam.
-
Przymknałem oczy odchylając się do tyłu.
-
Uśmiechnęłam się gdy zobaczyłam moje słuchawki. Wstałam i poszłam po nie.
-
Położyłem się na trawie.
-
-Dziwne, że jeszcze działają-mruknęłam. Lekko kulałam. *A tam* -burknęłam w myślach. Wzięłam słuchawki i wróciłam na wcześniejsze miejsce.
-
Popatrzyłem na Arię.
-Jesteś ranna?-spytałem bo dopiero przyszło mi to do głowy (xD).
-
-Nie-powiedziałam a raczej skłamałam(zapłon xD)
-
Spadam, pa.
-
__________________________________
Bay :*
-
Przewróciłem oczami wyczuwając nieprawdziwość jej słów.
-
-No co?-spytałam
-
-Wiem że kłamiesz- uśmiechnąłem się ponuro.
-
Westchnęłam. Uśmiechnęłam się jakoś niemarawo po czym założyłam słuchawki i się położyłam na trawę patrząc na trawę.
-
-No i w końcu zapadła noc-westchnęłam
-
Spojrzałem w niebo nadal leżąc. Zamyśliłem się.
-
Popatrzyłam w niebo. Zaczęłam wskazywać palcami konstelacje.
-
Patrzyłem gwiazdy. Uśmiechnąłem się lekko.
-
-Strzelec, wodnik, wielki wóz-wymieniałam
-
Milczałem słuchając i patrząc.
-
-Wielka niedźwiedzica, waga...-wyliczałam pokolei
-
Zamrugałem wracając do rzeczywistości.
-
-Bliźnięta, Byk, Jednorożec, Mały Pies, Orion, Rak, Woźnica, Wielki Pies.-wyliczałam kolejne.
-
Kolejno przenosiłem wzrok.
-
-Nie chce mi się więcej wyliczać-powiedziałam i zatrzymałam wzrok na jednej z gwiazd
-
Westchnąłem.
-
Patrzyłam się na gwiazdę polarną. Ona taka sama na wielkim niebie. Oddalona od pozostałych.
-
-Chcesz posłuchać opowieści z mojego kraju?-spytałem miękko.
-
Popatrzyłam na niego.
-Pewnie-powiedziałam z uśmiechem. Uwielbiałam słuchać.
-
-W wielkim i gęstym lesie mieszkały gołąb i gołąbka. Uwiły swoje gniazdo na wysokim drzewie i, gdy przyszła pora, gołąbka zaczęła składać w nim jajka. Skończyło się beztroskie życie, trzeba było mieć się na baczności. Bały się, że jakiś myśliwy znajdzie ich gniazdo i powybiera jajka.
- Posłuchaj, mężu - powiedziała gołąbka - musimy powiększyć grono naszych przyjaciół, którzy by w złą godzinę nam pomogli.
- Masz rację, żono - odrzekł gołąb - ale w pobliżu nie zauważyłem żadnego ptaka z naszej rodziny.
- Trudno, wobec tego musimy zacieśnić węzły przyjaźni z innymi ptakami, choćby nawet nie były naszymi krewnymi. Wiem, że taka przyjaźń może być bardzo korzystna.
Gołąb całkowicie się zgodził, był dumny z mądrej żony. Niedaleko, na innym drzewie, mieszkała para sępów. Przyfrunął do nich i usiadł na gałęzi.
- Sąsiedzie - zagruchał - my, ptaki, musimy się trzymać razem i pomagać sobie nawzajem. Proponuję ci naszą szczerą przyjaźń.
Sępowi bardzo się spodobała propozycja gołębia.
- Wiesz co, bracie - powiedział po krótkim namyśle - pod tym dużym drzewem naprzeciwko mieszka w rozpadlinie potężny i straszny wąż. Ponieważ jest naszym sąsiadem, możemy jemu też zaproponować przyjaźń. Jeśli się zgodzi, będziemy mogli żyć spokojnie i bez obaw, iż ktoś zrobi nam krzywdę.
Gołąb pochwalił pomysł sępa i razem udały się do węża. Gdy wyłożyły mu całą sprawę, wąż z aprobatą pokiwał głową na znak zgody. Cała trójka przyrzekła sobie niezłomną przyjaźń i w razie potrzeby wzajemną pomoc.
Okazja do sprawdzenia przysięgi nadarzyła się wkrótce. Gołąb i gołąbka znalazły się w nie lada tarapatach. Rzecz miała się tak: z samego rana po lesie chodził myśliwy. Tego dnia nie wiodło mu się jakoś. Zbliżał się już wieczór, a on nic nie upolował. Rozstawione sidła były puste, a gdy tylko naciągał cięciwę, żeby wypuścić strzałę, upatrzone zwierzę uciekało. Myśliwy był zły i bardzo zmęczony, ale nie chciał wracać do domu z pustymi rękami. Nagle wpadło mu do głowy, aby połazić po drzewach i poszukać ptasich gniazd. Na pewno w którymś znajdzie pisklęta. Lepsze to, niż nic. Zaczął się skradać pod drzewami nasłuchując pisklęcego kwilenia.
Traf chciał, że usłyszał pisk właśnie z tego gniazda, w którym mieszkały gołębie. Gołąbka dopiero parę dni temu wysiedziała pisklęta. Nie oddalała się
na razie od nich, bo na naukę latania było jeszcze za wcześnie. Myśliwy przyczaił się pod drzewem. Tss... wyraźnie usłyszał: „gutar-gu, gutar-gu". Ucieszył się bardzo. Nie na darmo cały dzień łaził po lesie. Było już całkiem ciemno. Z napięciem wpatrywał się w górę, lecz nie widział gniazda. Uzbierał więc trochę suchych gałęzi i podpalił. Gołębie zobaczyły ogień i wpadły w popłoch.
- Czeka nas niechybna śmierć! - powiedział gołąb. - Musimy się zwrócić do przyjaciół o pomoc. Bez nich się nie uratujemy.
- Spróbujemy jednak najpierw sami pomyśleć o ratunku. Nie wypada tak od razu niepokoić przyjaciół. Może uda się nam jakoś uniknąć śmierci.Mądra gołąbka pomyślała i znalazła radę. Poleciały do pobliskiego jeziorka, zanurzyły w nim skrzydła i kapiącą wodą ugasiły ogień. Rozgniewany myśliwy rozpalił ognisko po raz drugi, lecz ptaki powtórzyły swój manewr i znów zapanowały ciemności.
- Do diabła! - rozłościł się pechowiec. - Zaraz wam pokażę!
Tym razem rozpalił tak wielkie ognisko, że biednym, zmęczonym ptakom nie udało się go ugasić, choć bardzo się starały.
Zrozpaczona gołąbka, nie widząc innego wyjścia, kazała mężowi lecieć do przyjaciół. Sępy natychmiast zaofiarowały swą pomoc. Ich duże skrzydła nabrały tyle wody, że bez trudu poradziły sobie z buszującym ogniem.
- Tego już za wiele! - klął w duchu myśliwy. - Skofiam hitaj z głodu i zmęczenia, zanim uda mi się złapać to bractwo. Swoją drogą mądre to i sprytne, ale ja ich przechytrzę.
Nie miał już sił do dalszej walki. Postanowił się przespać, a z rana, kiedy się rozwidni, ponowić próby. „W dzień z łatwością się z nimi rozprawię" - pomyślał i ułożył się do snu.
- Do rana mamy czas - ptaki odgadły jego zamiary.
Obie pary były już tak zmęczone, że wspólnie postanowiły zwrócić się o pomoc do węża. Sfrunęły do rozpadliny i opowiedziały mu całe zajście. Szlachetny wąż przyrzekł swoją pomoc. Wypełznął ze swojego domu i przyczaił się pod drzewem, oczekując świtu. Jak tylko niebo zaczęło jaśnieć, myśliwy się obudził i zerwał na równe nogi. Zacierając ręce w przewidywaniu sukcesu, podszedł do drzewa. W tym samym momencie osłupiał z przerażenia. Olbrzymi wąż, którego potężne cielsko owijało gruby pień drzewa, powoli i groźnie rozdymał kaptur. Z potwornym krzykiem myśliwy rzucił się do ucieczki.
Tak oto szczera przyjaźń uratowała życie gołębiej rodzinie. Myśliwy zaś, ilekroć potem wybierał się do lasu, tyle razy obchodził to drzewo z daleka.
-
Słuchałam uważnie.
-Piękne-powiedziałam w końcu.
-
Cudne.. xD
-
-Warto zaufać nawet tym którzy powinni być twoimi wrogami -powiedziałem w zadumie.-Znam tego całkiem sporo.
Dzięki. ^^
-
Zamyśliłam się nad jego słowami.
___________________________
Na serio:
Piękne <3
-
Zacząłem cicho nucić coś pod nosem. Wolna melodia przypominała nieco kołysankę.
-
-Lubię siedzieć w nocy i patrzeć na gwiazdy- powiedziłam
_____________________________
Znam ten fragment w twoim podpisie Ren!
-
-Ja też. Kiedyś jeszcze przed moim tygrysem wymykałem się z domu.-uśmiechnąłem się szeroko.
-
-O proszę. Ren był niegrzeczny-zaśmiałam się
-
-Byłem bardzo niezależnym książątkiem- roześmiałem się.
-
-Jakoś nie potrafię się ciebie wyobrazić w wersji niegrzecznego chłopca- zaśmiałam się
-
Wyszczerzyłem się.
-Za to Kishan był wyjątkowo grzeczny. Raz zwiałem z jakiejś ceremonii. Oberwało mi się trochę
Usiadłem.
-
-Zakładałam, że było na odwrót-powiedziałam.
-
Przewróciłem oczami.
-Chcesz jeszcze jakąś baśń? Widzę że cię nie przekonam.
Zmierzwiłem włosy.
-
-Tak-powiedziałam i zaklaskałam. Usiadłam po turecku, odkładając słuchawki na bok.
-
Pociągnąłem nosem tak samo jakby zrobił to tygrys.
-Pewien gond miał koguta. Pożytek z niego był taki, że z nadejściem nocy wlatywał na dach i pilnował chałupy.
Nieszczęście spadło nagle w upalny letni dzień. Ktoś zaprószył ogień, wybuchł pożar i dom spalił się do cna. Tak oto gond został bez dachu nad głową, spalił się również cały jego dobytek. Siedział biedak nad garstką popiołu i gorzko płakał. „Co mam począć - myślał - nie mam ani gdzie się praespać, ani co do ust włożyć. Na co mi teraz kogut, zarżnę go i ugotuję. Przynajmniej się najem". Ptak odgadł jego myśli.
- Mój panie - rzekł - nie zabijaj swego sługi, daruj mi życie. Zdobędę dla ciebie pieniądze i ubranie. Mam jedną pajsę. Kupię za nią wszystko, czego potrzebujesz.
- Chyba zwariowałeś, pleciesz takie głupstwa! -zdenerwował się gond. - Co można kupić za jedną pajsę? A zresztą - machnął ręką - rób, jak chcesz. Co mi tam, możesz spróbować, ale zobaczysz, że tylko wstydu się najesz.
Kogut udał się bezzwłocznie do znajomego kupca.
- Szan owny panie! - zwrócił się do niego. - Mój gospodarz prosił mnie, abym kupił pszenicy za jedną pajsę. Proszę szybko odważyć, bo mi się śpieszy.
Wyrwanemu ze słodkiej drzemki kupcowi nie chciało się wstawać. Odpowiedział ziewając:
- Idź do komórki i nasyp z worka jedną pao. A pajsę połóż tutaj. Kogut wziął cały worek pszenicy, wypełnił nią swoje wole, po czym
wrócił do kupca udając niezadowolonego.
- Zbyt drobna jest twoja pszenica. Mój gospodarz na pewno nie będzie chciał takiego marnego ziarna. Nie biorę. Zwróć mi moją pajsę.
Schwycił rzuconą przez kupca monetkę i popędził do swego pana. Gond o mało nie zemdlał z wrażenia, gdy zobaczył strumień pszenicy, lejący się z wola ptaka.
Duma rozpierała koguta, gdy kroczył w stronę sklepu bławatnego. Zastał kupca spożywającego posiłek.
- Szanowny panie - rzekł kogut - mój gospodarz chciałby kupić kawałek materiału za jedną pajsę, Proszę mi odmierzyć.
Kupiec nie zamierzał przerywać jedzenia.
- Idź do komórki - powiedział - i utnij z beli jeden gaz*.
Kogut napchał do wola tyle materiału, ile się zmieściło, i wrócił do kupca udając niezadowolonego.
- Nie podoba mi się ten materiał. Myślę, że nie będzie się nadawał na ubranie dla mojego pana. Tym razem się wstrzymam. Oddaj mi moją pajsę.
Schwycił w locie monetkę i wrócił do gonda. Potrząsnął wolem, z którego niby obfity strumień zaczęły się wydobywać dziesiątki metrów materiału. Jego pan nie mógł się nadziwić. Wychwalał pod niebiosa mądrość i spryt swego koguta.
Już po kilku dniach na zgliszczach stanęła nowa chałupa. Od tego czasu gond nie zaznał więcej biedy. Nie wiadomo jednak dlaczego, kogut był ciągle jakiś zasmucony i markotny.
Pewnego dnia udał się na brzeg morza i tak długo napełniał swoje wole wodą, aż było już widać dno morskie. Z tym ciężarem skierował się ku świątyni Durgi. Wszedł do niej akurat wtedy, gdy bóg Agni odprawiał pudźę. Kogut zaczął wylewać wodę z wola. Zrazu Agni nie mógł zrozumieć, co się dzieje, wkrótce jednak pojął grożące mu niebezpieczeństwo. Woda niebawem zapełniła całą świątynię i Agni poczuł, że tonie.
Nagle zjawiła się bogini Durga i zapytała:
- Co ty czynisz, kogucie?
- Chcę utopić boga Agniego. Bardzo się na niego pogniewałem, bo spalił dom i cały dobytek mego pana.
Cóż, Agni musiał się przyznać do winy i przyrzec, że nigdy więcej nie spali żadnego gospodarstwa należącego do gonda. Bogini Durga zaś obiecała ze swej strony, że nikt nie zrobi ptakowi krzywdy. Kogut nie wrócił już do swego pana. Poleciał do lasu, gdzie odtąd zamieszkał.
-
Przysłuchiwałam się jak zaczarowana. Milczałam z uśmiechem na twarzy.
-
Fajne.. xD
-
_________________________________
Ren nie znikaj tak >.<
Jutro mam karę na kompa i nie wejdę.... I mama ma wolne to jeszcze gorzej -_-
-
Potarłem skronie patrząc na Arię. Uśmiechnąłem się.
-Lubię opowiadać.
Musiałem iść się umyć.
-
-A ja lubię słuchać-powiedziałam nadal lekko osłupiała.
________________________
Glupie obowiązki -_-
Spoko Reniu xD
-
-Mam jeszcze kilka. Oto opowieść "Kradzież"
-Wioska Pairur w okręgu Godawari słynęła z żyznej i urodzajnej ziemi, ale przede wszystkim z uprawy różnych drzew owocowych. Wokół każdego domu rosły drzewa cytrusowe, granaty, bądź palmy kokosowe. Mieszkańcy Pairuru sprzedawali owoce na targu i żyli w dostatku. W wiosce tej mieszkało bardzo poczciwe małżeństwo bramińskie. Bóg nie obdarzył ich dziećmi, nie byli też zbyt zamożni. Obok ich chatki rosło tylko jedno drzewo cytrynowe, choć rodziło ono zazwyczaj dorodne i smaczne owoce. Pieniądze uzyskane z ich sprzedaży całkowicie wystarczały na skromne życie, które prowadzili bramin ze swoją żoną. Dbali o to drzewo tak troskliwie, jakby było ich jedynym, ukochanym dzieckiem.
Pewnego roku drzewo obrodziło taką obfitością cytryn, że gałęzie uginały się pod ich ciężarem. Stara braminka ucieszyła się bardzo, licząc na niezły zarobek, lecz zarazem zaczęła się martwić, jakby tu uchronić plon od niepożądanych smakoszy. Gliniany murek otaczający dom był już bardzo stary i w kilku miejscach miał dziury. Staruszkowie postanowili jak najszybciej sprzedać zbiór i wieczorem ustalili, że następnego dnia mogą się wybrać na targ.
- Chyba będę musiał czuwać całą dziesiejszą noc - niepokoił się bramin - byle by przeszła spokojnie. Gdyby ogołocono nasze drzewo z owoców, nie mielibyśmy z czego żyć.
- Masz rację, w nich cała nasza nadzieja. Tylko że jesteś bardzo zmęczony i powinieneś się przespać. Mam dobry pomysł. Okręcę drzewo brudnymi szmatami. Nawet złodziej nie dotknie takich brudów, będzie się brzydził, przecież sam przy okazji się utytła. A w dodatku i strach przed grzechem na pewno go powstrzyma. Mówię ci, możesz spokojnie się położyć.
Stary się zgodził i poszedł spać. Całej tej rozmowie przysłuchiwał się pewien złodziej, który kręcił się nie zauważony koło domu. Już parę dni temu upatrzył sobie te piękne owoce. Gdy tylko starzy udali się na spoczynek, nie zważając, rzecz jasna, na brudną szmatę, wdrapał się na drzewo i ogołocił je doszczętnie ze wszystkich owoców.
Rano staruszkowie zobaczyli swoje ukochane drzewo nagie i okaleczone. Długo rozprawiali ze smutkiem na temat niegodziwości ludzkiej, złodziejstwa i nieuczciwości, tak że nawet sama kradzież przestała być ważna.
Gdy skończyłem zamyśliłem się patrząc w niebo.
-
-smutne.. -powiedziałam.
-A mi tak słuchając się przypomniało takie jeden wierszyk:
Nie wracam do przeszłości, nie grzebię w starych brudach
I co by się nie działo ja wiem, że mi się uda
Wciąż pozostaję sobą i wiem, że się nie zmienię-powiedziałam
-
Skinąłem głową.
-To ma sens.
-
(http://www.temysli.pl/demot/0_0_0_2042502126_middle.jpg)
-
-Ma sens... głęboki-powiedziałam
-
___________
muszę iść do zobaczenia po jutrze!
-
Uśmiechnąłem się lekko.
-
Przeciągnąłem się.
-
Wpadnę do ciebie xD
-
Hai.
-
Weszłam. Zaczęłam spacerować po ruinach. Usiadłam na jakimś murku i zaczęłam patrzeć się w dal.
-
Spojrzałem na Kim.
-
Westchnęłam gapiąc się w dal.
-
Przyjdź bliżej może usłyszycie jeszcze jedną baśń...xD
-
Niet.. Kimi się nudzi i zaraz ona zacznie poezje tutaj xD
-
xD
-
Zeskoczyłam z murku.
- There's a fire starting in my heart,
Reaching a fever pitch
And bringing me out the dark.
Finally, I can see you crystal clear
Go ahead and sell me out and I'll lay your ship bare,
See how I leave with every piece of you,
Don't underestimate the things that I will do.
There's a fire starting in my heart,
Reaching a fever pitch
And it's bring me out the dark.
The scars of your love remind me of us,
They keep me thinking that we almost had it all.
The scars of your love, they leave me breathless,
I can't help feeling. - zanuciłam
Tłumaczenie polskie tego fragmentu:
Ogień rozpala me serce
Doznawszy miłosnej zagrywki
I rozjaśnia mi umysł
Nareszcie przejrzałam ciebie
No dalej, sprzedaj mnie
A ja pokażę, kim naprawdę jesteś
Zobacz jak odchodzę, z każdym kawałkiem ciebie
Nie lekceważ rzeczy które zrobię
Ogień rozpala me serce
Doznawszy miłosnej zagrywki
I rozjaśnia mi umysł
Blizny po twojej miłości, przypominają mi o nas
Nie mogę przestać myśleć, że mieliśmy prawie wszystko
Blizny po twojej miłości pozostawiają mnie w bezdechu
Nie mogę się oprzeć wrażeniu
Adele ~ Rolling In The Deep
-
Zamyśliłem się.
-
Westchnęłam. Nadal łaziłam po ruinach.
Kimi się potknie xD
I dostanie wylewu krwi.. Kurczę, ze mną jest coś nie tak.
-
Loool
-
Zachciało mi się tańczyć Gentelmana (xDD). Rozejrzałam się, czy nikt nie widzi i zaczęłam tańczyć.
xDD
-
Wstałem.
-
-CO co jest?-spytałam wstając. Przeciągnęłam się. Jakoś mi się przysnęło.
-
-Nic-mruknąłem.
Co wy na kolejną walkę z Kishanem?
-
Spojrzałam w niebo. Zaczęłam spoglądać na gwiazdozbiory.
Niech zaatakuje Kim!
Kim ma coś myśli samobójcze xD
-
Niet. Mój brat jej nie zje ;-;
-
Cegłą dostanie po łbie i teraz będzie chciał zabić. Prooooooooooooszę. Jak nie, to Kim się przewróci i dostanie krwotoku. xD
-
Kiedy nie. Kishan wbrew pozorem cię lubi.
-
Ale Kimi go nie lubi.. No weź.. Niech Kim coś zaatakuje, a jak nie, to zawołam Johna!
-
_____________________________
Ty twierdzisz że masz mysli samobójcze? To raczej Aeia już tego probowała
-
Oj tam, Kim od dzisiaj, kiedy to Natsu się bardziej Lilą zajmuje.. Aria, tworzymy klub foch na Natsu? xD
-
Syknąłem biorąc rozpęd i skacząc w górę przy okazji odsuwając Arię i zmieniając się w tygrysa. W powietrzu starłem się z Kishanem.
-
Już miałam coś krzyknąć gdy spojrzałam w górę.
____________________
Ok ^^
-
Spojrzałam na Rena.
- Cudownie.. - mruknęłam pod nosem i zaczęłam gapić się w gwiazdy..
-
Cofnąłem się i zaczęliśmy się okrążać. Odsłoniłem kły. Moje oczy nabrały koloru niebezpiecznego fioletu.
-
-Kishan! Ren!-krzyknełam
-
Kishan uśmiechnął się drwiąco. Odwróciłem się na chwilę w stronę Arii. Brat wykorzystał to spychając mnie ze wzgórza tak że przeleciałem przez murek lądując bezwładnie 4 metry niżej i uderzając o cegły.
-
- Mam tego dość! - warknęłam pod nosem
-
-Ren!-krzyknęłam. Podbiegłam do niego.
-Tyy! Nie waż się krzywdzić moich przyjaciół!-krzyknęłam do Kishana
-
Kishan wlepił w Arię paraliżujący wzrok. Wolno zaczął się do niej zbliżać jakby była jego zdobyczą. Podniosłem się ciężko. Kishan skoczył w stronę Arii.
-Spokojnie nie chcę cię skrzywdzić tylko go rozzłościć-szepnął.
W tym czasie pchnąłem go z rykiem zranionego zwierzęcia. Moje oczy biły szkarłatem krwi.
-
*Jeszcze tylko chwila. Nie złość się* skarciłam się w myślach wbijając pazury w ziemię.
-
Wstałam. Byłam zdenerwowana.. Zaczęłam płonąć tęczą (xDD).
- Dosyć tego! Nie będę tolerowała żadnych walk tutaj! - krzyknęłam
-
Wbiłem pazury w pysk Kishana przejeżdżając nimi bezlitośnie. Zignorowałem Kim zresztą teraz nie słyszałem nic. Ktokolwiek chciał przerwać tę walkę narażał życie.
-
-Dość!- Wrzasnęłam.
-Jeszcze któreś kogogolwiek uderzy oddam sobie ze zdwojoną siłą!
-
Przestałam płonąć. "Cudnie". Rozbeczałam się i pobiegłam za jakiś mur.
-
Wydałem z siebie głuchy pomruk. Kishan skrzywił się i znów potoczyliśmy się w kłębie ciał.
-
Usiadłam, podkulając nogi pod brodę.
- Ignorowana.. Porzucona.. - mruczałam płacząc
-
-Nic nie widzę.-mruknęłam.
-Dość!!!-wrzasnęłam.
-Uspokójcie się! do cholery jesteście braćmi! Dla mnie przyjaciółmi! Nie chcę na to patrzeć! PRZESTAŃCIE W TEJ CHWILI!! -krzyknęłam po czym wydał się dość niebezpieczny warkot.
-
Ryknąłem na nią. Odwróciłem się patrząc na Arie. Oczy straciły źrenice i teraz płonęły czerwienią. Kishan parsknął śmiechem.
-
- Najpierw miły, a teraz co? - mazałam się.. Z nerwów rzuciłam w Rena i Kishana dużą kulą ognia.
-
-Dhiren! CO jest?-spytałam.
_______________________-
Muszę spadać!
W takikch chwilach... -.-''
Bayo!
-
Warknąłem.
-Wpadł w szał. Zagroziłem twojemu życiu.-Kishan uśmiechnął się szeroko.
-
- Cudownie.. Nie pozostało mi nic innego jak zabić się..- mruknęłam
-
Kishan wyszeptał cicho kilka słów. Zostałem zakuty w łańcuchy. Zbliżył się na ich długość tak bym nie mógł go dosięgnąć. Zacząłem się miotać.
-
Wdrapałam się na jakiś murek. Stanęłam tam i spojrzałam na dół. "Cudownie. W sam raz, żeby się zabić.." - pomyślałam,
-
Kishan parsknął drwiącym śmiechem.
-
Zamknęłam oczy i skoczyłam. Gdy nie było mnie widać, zmieniłam się w wiatr. Usiadłam pod murem.
-
Wydałem z siebie ostry dźwięk znów próbując trzepnąć brata.
-
"Ren, co on ci zrobił?" - spytałam go w myślach.
-
Cisza. Umysł otoczyła silna bariera złości.
-
"Cudownie, nawet Ren mnie ignoruje. Wstałam i zmieniłam się w siebie. Podeszłam do tygrysów. Związałam Kishana ognistym łańcuchem.
- Mam tego dość. Zachowujecie się jak banda małolatów, którzy biją się o jakiś gadżet. Ja tego tolerowała nie będę. Jedno uderzenie, a zabiję się na waszych oczach. - wycedziłam i wyciągnęłam z torby nóż
-
Kishan uwolnił się z łańcucha.
-
- Nie zostawiacie mi innego wyboru. - powiedziałam i wbiłam w siebie nóż
Padłam nieprzytomna na ziemię.
-
Moje oczy zaczęły przyjmować naturalny kolor. Kishan zniknął.
-
Nadal leżałam.
-
Zmieniłem się w człowieka. Zgiąłem się wpół wyplątując z łańcuchów.
-
Przed oczami miałam dziwne scenki.
Spadam, pa.
-
Otrząsnąłem się. Spojrzałem na Arię a potem przeniosłem wzrok na Kim. Wziąłem ją na ręce i wyszedłem.
-
Patrzyłam na to cała drżąc. Opadłam na ziemię zalewając się łzami.
-
Otarłam łzy. Westchnęłam. Wyszłam jeszcze lekko drżąc.
-
Wbiegłam. Biegłam między całymi ruinami. Zatrzymałam się przy jednej z ocalałych podziemnych grot. Weszłam do niej. Uderzył mnie zapach kurzu. Kichnęłam. Wlałam tu falę czystego powietrza a kiedy ten kurz wyleciał odetchnęłam z ulga. Rozejrzałam się. Było tu dość jasno. Usiadłam na jakiejś starej poduszce na ziemi i zaczęłam rysować.
-
Zaczęłam śpiewać piosenkę. A za kartonów wyszła mała sarenka. Spojrzałam na nią. Była dość mała. Miała małe bystre oczka, łagodne rysy pyska. Spojrzałam na nią. Wyciągnęłam z kieszenie marchewkę. Ta podbiegła i zjadła ze smakiem.
-
Ułożyła się u moich stóp. Zaczęłam lekko ją głaskać po łepku.
-
Siedziałam cicho nucąc i głaszcząc sarenkę. Usłyszałam stuk kopyt. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że z drugiej strony stoi duży jeleń i patrzy na mnie z nienawiścią( z drugiej strony groty nie od wejścia ). Lekko się poruszyłam a ten ruszył w moją stronę. Poderwałam się gwałtownie i zaczęłam biec potykając się o różne graty. Wybiegłam.
-
Wbiegłam, zdenerwowana. Wspięłam się na jakiś mur.
- Choroba jasna.. - mruknęłam.
-
Ujrzałam pajączka. Wzięłam go na rękę.
- O jaki słodki pajączek..
-
Wbiegłem.Lekko zdyszany oparłem się o kawałek ruiny.
-Oby mnie tu nie znalazła...-powiedziałem sam do siebie.Aria jest przerażająca.
-
Położyłam pająka obok siebie.
- A idź sobie.. - burknęłam, obrażona na cały świat.
-
Wbiegłam wściekła.
-NATSUUUUUU!-wydarłam się. Zaczęłam łazić po ruinach wąchając powierzchnię.
_________________
Ja ci dam za tą przerażającą! >.>
-
Westchnęłam. Słyszałam kogoś, lecz się nie odezwałam.
-
Przeszedł po mnie dreszcz...."Może mnie nie znajdzie,może mnie nie znajdzie...."
-
-Znajdę Cię! Aaaa!-wrzasnęłam gdy zobaczyłam pająka( xD). Bezwiednie zaczęłam biec w stronę kryjówki Natsu.
-
Szybko,ale cicho zacząłem wspinać się na ściankę,o którą byłem oparty...
-
Miałam ochotę się do czegoś przytulić. Pierwsza myśl - murek. Pokręciłam łbem.
-
Zatrzymałam się i poczułam nasilony zapach mojego opiekuna.
-Kiedy on ostatni raz się mył?-powiedziałam robiąc grymas ( a masz za tą przerażającą!) .
Przeszłam kawałek i dostałam kamykiem w łeb. Podniosłam łeb w górę.
-Natsu!-krzyknęłam gdy go ujrzałam wspinającego się.
-
Ze strachem spojrzałem na Arię,po czym zacząłem się wspinać jeszcze szybciej.
________
http://4.bp.blogspot.com/-BXZeYPvrizE/TXBs8tu3HbI/AAAAAAAAASk/LrUZOG9WLpU/s1600/FAIRY-TAIL-09-08-540x305.jpg
http://images6.fanpop.com/image/forum/45000/45525_1352625966750_full.jpg
-
Zaczęłam się bujać na boki.
-
-Albo sam zejdziesz... Albo Cię ściągnę!-krzyknęłam
-
Zagwizdałem i przyleciał smok,który mnie chwycił i zaczął odlatywać....
-
Zamieniłam się w jastrzębia. Wzbiłam się w powietrze i zaczęłam ich doganiać.
-Nie uciekniesz!
-
Usiadłam normalnie. Ugryziona ręka już mnie nie bolała. *Jutro może ściągnę bandaż* - pomyślałam.
-
Smok nieoczekiwanie mnie zrzucił i rozpłynął się w powietrzu...spadłem na Sari.
-Gomen nasai...
-
Spojrzałam na niego z odrazą.
- Mógłbyś bardziej uważać, gamoniu.
-
Zanurkowałam w dół. Wylądowałam i zamieniłam się w siebie (tak mówi to Sari futrzaka xD)
-No.... Czekam-powiedziałam
-
-Gomene.Smok mnie upuścił...nie miałem wyboru jak spaść na ciebie.-uśmiechnąłem się.
-
Zmarszczyłam brwi.
- Ja się łatwo nie dam.. - powiedziałam tajemniczo i zeskoczyłam z murku.
-
-Natsu..-powtórzyłam zniecierpliwiona
-
- Jaki jest sens mojego życia
Gdy tyle rzeczy jest w nim do ukrycia
Gdy w głowie same pragnienia marzenia
Lecz tylko takie nie do spełnienia
Jaki jest sens mojego życia
Gdy tyle rzeczy jest w nim do ukrycia
Gdy w głowie same pragnienia marzenia
Lecz tylko takie nie do spełnienia
Jaki obrać mam cel swojego życia
Jakie jeszcze talenty mam w nim do odkrycia
Jakie cechy do nabycia
Ile chwil tego istnienia
Czy zdąrzę spełnić tak wszystkie swe pragnienia
Ile dróg do przejścia
A w nich same nieszczęścia
Zaledwie kilka chwil radości
W moim życiu gości więcej w chuj jebanej złości
Całe życie pod prąd
Weź pomocną dłoń
Tak? to powiedz mi skąd
Bo znajomych mam kupe ci co liżą mi dupę
przyjaciół mała garstka zmieszczą się do naparstka
Powiedz ile jeszcze przeszkód na mnie czeka
Dlaczego czas tak zwleka
Ile jeszcze godzin do pokonania
Ile ran do przetrwania
Ile czasu balowania by ułożyc sobie życie ta
Czy nie do tego tak wszyscy dąrzycie?
Jaki jest sens mojego życia
Gdy tyle rzeczy jest w nim do ukrycia
Gdy w głowie same pragnienia marzenia
Lecz tylko takie nie do spełnienia
Jaki jest sens mojego życia
Gdy tyle rzeczy jest w nim do ukrycia
Gdy w głowie same pragnienia marzenia
Lecz tylko takie nie do spełnienia
Ile mam do przejścia mil?
Ile w życiu jeszcze chwil które chcę ogarnąć sama
To nie życie na Bahama ani Billaden Osama
To kolejna życia drama
Zapalam kolejną pochodnię.
I wszystkim śmieciom udowodnię, że wbijam się na szczyt
Ten truck to będzie hit
Wszyscy którzy we mnie nie wierzyli
Bo w zdolności me zwątpili
Ci fałszywi ludzie tak to jebani skurwiele
Przyjaciele. Mam ich tak niewiele
Lecz gdy radą mi służą
Na szacunek mój zasłużą
Wybudują most nad kałużą moich łez
Bo życie pojebane w chuj jest
I nie wystarczy jeden gest by zrozumieć jego sens
Taka pojebana cząstka mego życia w moim bloku na osiedlu z ukrycia
Jaki jest sens mojego życia
Gdy tyle rzeczy jest w nim do ukrycia
Gdy w głowie same pragnienia marzenia
Lecz tylko takie nie do spełnienia
Jaki jest sens mojego życia
Gdy tyle rzeczy jest w nim do ukrycia
Gdy w głowie same pragnienia marzenia
Lecz tylko takie nie do spełnienia.. - zanuciłam pod nosem.
-
Machnęłam ogonem i patrzyłam wyczekująco.
-
Spojrzałem na Sari miną typu "What?".Po chwili zeskoczyłem na dół do Arii...przełknąłem ślinę.
-
-Czeeekammm nadal-powiedziałam i z mojego gardła wydobył się cichy pomruk.
-
Ziewnęłam. Podniosłam się i skierowałam się w stronę domu <wyszłam>.
-
-Ale na co?-spytałem lekko oszołomiony.
-
-Na odpowiedź-powiedziałam jeszcze spokojnie.
-
-Ale jaką odpowiedź?
-
-Nie wkurzaj mnie-warknęłam
-
-Ale o co chodzi?
-
-CZY SPAŁEŚ U NIEJ NA KANAPIE?!-krzyknęłam i moja cierpliwość się skończyła. Zamieniłam się w białą tygrysicę.
-
-U kogo?-spytałem głupkowato,ale poważnie.
-
Zrobiłam minę typu "WTF?!".
-Kuźwa! Nie udawaj jakiegoś chorego umysłowo!
-
-Ale o co ci chodzi? U kogo niby spałem? Że u Sari? U niej mogłem spać...-powiedziałem z zastanowieniem.
-
-Czyżbyś sobie przypomniał?-powiedziałam
-
Zacząłem intensywniej myśleć,gdy nagle...
-Wakatta....muszę do niej iść.-stwierdziłem.
-
-Kurde no?! Czy tak trudno odpowiedzieć na jedno pytanie? Czy spałeś u niej na kanapie? To trudne powiedzieć tak czy nie?!-wrzasnęłam
-
-Ale kiedy?
-
-Wiesz co? Kiedyś taki nie byłeś... W tedy Cię lubiłam a teraz? Nie poznają Ciebie Natsu...-powiedziałam zaryczałam przeciągle i wybiegałam
-
-...hę?-popatrzyłem i wyszedłem...